Strona Marcina Brykczyńskiego

Opowiadania:

Punkt spełniania marzeń

Tak się złożyło, że do nowej szkoły Tomek trafił dokładnie na trzy miesiące przed końcem roku szkolnego. Trochę bez sensu, ale jakoś tak wyszło. Czuł się tu okropnie. Wydawało mu się, że wszyscy ciągle na niego patrzą. Z początku chyba rzeczywiście tak było, ale w końcu się przyzwyczaili. Wszyscy poza Grześkiem, który nie przepuszczał żadnej okazji, żeby go zaczepić.

Był o rok starszy od Tomka i, jak przystało na szkolnego sadystę, od razu wyczuł w nim idealnego kandydata do roli klasowej ofiary. Pewny, że może z nim robić, co mu się żywnie podoba, przy każdej okazji bił go po głowie zwiniętym w rulon zeszytem albo z całej siły popychał na ścianę. Stało się to już niemal codziennym rytuałem, który Tomek starał się znosić ze stoickim spokojem. Nie miał wyjścia. Zbyt wiele razy mama tłumaczyła mu, że niezależnie od wszystkiego, nie wolno mu nikogo uderzyć, a on wolał jej nie mówić o Grześku i o tym, co dzieje się na przerwach. I bez tego miała dosyć zmartwień.

Ostatniego dnia szkoły Tomek dostał od swego prześladowcy specjalną pamiątkę z okazji rozpoczynających się wakacji. Wracał potem do domu, starając się ukryć przed światem świeży siniak na brodzie i podbite oko.

Szedł niemal machinalnie, cały czas myśląc o tym, co by zrobił, gdyby... ale dobrze wiedział, że nie ma żadnego gdyby, bo jest o wiele za cienki dla Grześka i, niezależnie od przykazań mamy, nigdy nie odważy się przeciwstawić silniejszemu od siebie. Nazywał to rozwagą, ale zdawał sobie sprawę, że wielu ludzi uznałoby go raczej za tchórza.

To ostatnie, wypowiedziane w myśli słowo, eksplodowało w jego głowie tak głośno, że aż się zatrzymał. Ze zdziwieniem spostrzegł, że stoi przed furtką prowadzącą do starego, zaniedbanego ogrodu, koło którego przechodził codziennie w drodze do szkoły. Furtka była zrobiona z takich samych sztachet jak cały płot i gdyby nie duża, lekko opadająca klamka, łatwo można było jej nie zauważyć. Teraz coś się zmieniło. Do pokrytych szarym nalotem sztachet przymocowana była spora tabliczka z napisem:
PUNKT SPEŁNIANIA MARZEŃ.
PRZYJĘCIA CODZIENNIE
BEZ WZGLĘDU NA PORĘ

Tabliczka była ciemna, jakby spatynowana, i tak jak furtka raczej nie rzucała się w oczy. Uwagę przyciągał napis. Jego głęboko wyryte w metalu litery były o wiele jaśniejsze od gładkiej powierzchni i choć świeciły jedynie odbitym blaskiem, trudno było oprzeć się wrażeniu, że posiadają własne, ukryte źródło światła.

Tomek z niedowierzaniem przeczytał dwa razy napis, zastanawiając się jednocześnie skąd wzięła się ta tabliczka. Cztery śruby, którymi przykręcono ją do furtki nie zdradzały najmniejszych śladów niedawnego kontaktu z jakimkolwiek narzędziem. Z drugiej strony dałby głowę, że poprzedniego dnia, a nawet tego samego dnia rano, jeszcze jej tam nie było. Tyle że jego głowa, ozdobiona dwoma siniakami, nie była teraz zbyt wiele warta. Cóż to jednak miało za znaczenie, kiedy ktoś gotów był spełnić jego marzenia! I to w chwili, gdy ze wszystkich marzeń pozostało mu tylko jedno.

Ból i poczucie upokorzenia pomogły mu zapomnieć o wpajanym od dziecka strachu przed nieznanym. Zresztą czuł, że nie ma nic do stracenia. Nacisnął klamkę. Furtka otworzyła się nadspodziewanie lekko i cicho. Potem równie cicho zamknęła się za nim, kiedy tylko znalazł się na żwirowanej ścieżce prowadzącej w głąb ogrodu. Wznosił się tam, prawie niewidoczny z ulicy, drewniany, piętrowy dom, zbudowany na solidnym, kamiennym fundamencie. Okna na parterze, częściowo zasłonięte żaluzjami, znajdowały się w takiej odległości od ziemi, że tylko ktoś naprawdę wysoki mógłby przez nie zajrzeć do wnętrza domu. Pod oknami ciągnęła się półka, na której ciasno, jedna przy drugiej, stały doniczki z kwiatami. Do mieszkania na piętrze prowadziły drewniane schody, wspinające się stromo wzdłuż bocznej ściany budynku. Na górze kończyły się niewielkim podestem. Tomek zatrzymał się na nim, rozejrzał się jeszcze raz dokoła i wyciągnął rękę, żeby zastukać do drzwi.

W tej samej chwili, jakby uciekając przed jego dłonią, drzwi otworzyły się same i ukazał się w nich wysoki, szczupły mężczyzna ubrany w staroświecki garnitur, jaki Tomek widział na fotografii w rodzinnym albumie. Mężczyzna miał długie, siwe włosy, które kontrastowały z krótko przystrzyżonymi wąsami i brodą. Lewą rękę opierał na mahoniowej lasce ze srebrną rączką.

- Witaj, Tomku! Zapraszam - powiedział, uśmiechając się. - Nazywam się Serafin, Artur Serafin. Jeśli chcesz, możesz mi mówić po imieniu. Cieszę się, że już jesteś. Spodziewałem się, że prędzej czy później wpadniesz do mnie.

- Dzień dobry panu - odpowiedział Tomek, któremu bardzo spodobała się propozycja zwracania się po imieniu do tak nobliwie wyglądającego starszego pana, ale jakoś nie mógł się na to zdobyć. Zresztą był tak oszołomiony wszystkim, co go spotkało, że nawet nie zapytał, skąd pan Serafin zna jego imię i jakim cudem spodziewał się wizyty. Uścisnął najmocniej jak potrafił podaną mu na powitanie rękę, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że jego dłoń znalazła się w imadle, które z niezwykłą precyzją powstrzymało uścisk w chwili, gdy mógł stać się nieprzyjemny.

Krótki korytarz, pełniący rolę przedpokoju, prowadził do sporego pomieszczenia, będącego jednocześnie salonem i gabinetem. Zanim gospodarz zdążył wskazać mu miejsce, Tomek szybko rozejrzał się dokoła. Oprócz rzucającego się w oczy wielkiego biurka, zauważył głęboki, skórzany fotel i stojącą obok wysoką lampę z białym kloszem. Dalej znajdował się niewielki okrągły stół z czterema krzesłami. Nad nim wisiał staroświecki żyrandol, w którym kiedyś, zamiast żarówek, musiały palić się świece. Do tego była tam jeszcze ogromna kanapa, na której z pewnością mógłby się bez trudu wyciągnąć nawet ktoś postury pana domu. Dwa niewielkie okna nie dawały zbyt wiele światła. Ciemny blat biurka oświetlała mała mosiężna lampa. Dzięki temu widać było wyraźnie leżącą na nim otwartą, opasłą księgę i jakieś rozrzucone notatki. Co najbardziej zdziwiło Tomka, to sąsiadujący z nimi mały laptop z dobrze mu znaną, podświetloną od wewnątrz ikonką nadgryzionego jabłka na otwartej klapie.

Kanapa wyglądała kusząco, ale gospodarz wskazał mu fotel. Potem sam zasiadł za biurkiem. Chwilę przyglądał się Tomkowi, wreszcie zapytał:
- Więc masz tylko jedno marzenie?
- Skąd pan wie? - zdziwił się Tomek. - A w ogóle to skąd pan zna moje imię?
- Marzenie masz wypisane na czole, a właściwie na brodzie i pod okiem - odparł, uśmiechając się pogodnie gospodarz. - A jeśli chodzi o imię, to po prostu umiem odgadywać imiona moich gości i jakoś nigdy się nie mylę.
Chwilę siedzieli w milczeniu, wreszcie Tomek odważył się zapytać:
- Czy pan naprawdę może spełnić moje marzenie?
- Ależ oczywiście, mój drogi, tyle że w pewnym sensie ty sam je spełnisz. Ja ci tylko trochę pomogę. Przedtem jednak musimy sobie wyjaśnić kilka spraw - odpowiedział, tym razem całkiem poważnie pan Serafin. - Na początek powiedz mi, czy możesz spędzać tu codziennie do dwóch godzin i to przez całe wakacje?
- Tak - odpowiedział Tomek. - W tym roku mieliśmy spore wydatki w związku z przeprowadzką i nigdzie nie wyjeżdżamy. Moja mama pracuje w sklepie od rana do wieczora i tylko zostawia mi obiad do podgrzania, a tata i tak jest od kilku lat za granicą, więc mogę przez cały dzień robić, co mi się podoba.
- A czy odpowiada ci godzina dziesiąta rano?
- Jak najbardziej - ucieszył się Tomek, zadowolony, że nie będzie musiał zbyt wcześnie wstawać.
- Tylko pamiętaj - dodał pan Serafin - że dla mnie dziesiąta to jest raczej minuta przed dziesiątą niż minuta po.
- Dobrze, proszę pana, mam zegarek - odparł nieco urażony Tomek.
- W takim razie przejdźmy do naszego programu - zamknął temat gospodarz, wstając od biurka i zapraszając Tomka, żeby wrócił z nim na górny podest schodów. - Spójrz w tamtą stronę. Za tymi krzewami, w pobliżu płotu, jest studnia. To jest stary dom i nie ma w nim wodociągu, a ja, jak widzisz - tu wskazał na laskę - nie bardzo mogę nosić wodę, zwłaszcza po tych schodach. Twoim zadaniem będzie przyniesienie codziennie dwóch wiader wody i opróżnienie ich do zbiornika, który znajduje się w łazience. Na studni jest ręczna pompa. Myślę, że sobie z nią poradzisz. Przy okazji radzę ci dla równowagi nosić zawsze, przynajmniej do schodów, dwa wiadra naraz i na początek napełniać je najwyżej do połowy. Lepiej pokonać tę trasę kilka razy niż się przeforsować. Zwłaszcza że, wlewając wodę do zbiornika, trzeba unieść wiadro dosyć wysoko.
I to wszystko? - pomyślał lekko zaskoczony Tomek. Zupełnie nie rozumiał, co to ma wspólnego z jego marzeniem. Przecież nigdy nie marzył o codziennym noszeniu wody wiadrami i to po stromych drewnianych schodach.
- To jeszcze nie wszystko - jakby zgadując jego myśli, powiedział pan Serafin i uśmiechnął się przy tym nieznacznie. - Widziałeś na pewno półkę z kwiatami. Jak łatwo zauważyć, krawędź dachu osłania je na tyle, że wymagają podlewania nawet w dni deszczowe. Normalnie robi się to od wewnątrz, przez okno, ale teraz to jest niemożliwe. Od zewnątrz też, bo stoją zbyt wysoko. Będziesz więc musiał zdejmować je z półki, stawiać na ziemi i po podlaniu odstawiać z powrotem. Konewkę znajdziesz pod schodami, obok wiader.
- Ale czy na to wystarczą dwie godziny? - zaniepokoił się Tomek.
- Dwie na pewno, ale szybko dojdziesz do wprawy i spokojnie wystarczy ci na wszystko godzina - pocieszył go pan Serafin, a potem dodał: - Rozumiem, że jesteśmy umówieni. Czekam na ciebie jutro o dziesiątej. Mam nadzieję, że mama zniesie spokojnie twój nieco zmieniony wygląd. Wbrew obawom Tomka to życzenie się spełniło. Po powrocie z pracy mama obejrzała starannie oba siniaki, potem przyjrzała mu się uważnie i powiedziała całkiem spokojnie: - Co się stało, to się odstanie, a do tego coś mi mówi, że to się już nie powtórzy. Niestety nie wszystko udało się aż tak dobrze. Dziesiąta rano okazała się niełatwym wyzwaniem. Winien był temu, jak zwykle, skokowy upływ czasu. W każdym razie tak nazywał to Tomek. Co rano miał bardzo dużo czasu, bardzo dużo czasu, po czym nagle robiło się za późno. Kiedy Tomek wszedł do ogrodu, pan Serafin stał na szczycie schodów i przyglądał mu się w milczeniu. Było to stokroć gorsze niż gdyby zrobił mu awanturę, jaka w domu zwykle towarzyszyła każdemu przewinieniu. Obrażony na cały świat wymamrotał przeprosiny z powodu spóźnienia, wziął oba wiadra spod schodów i szybko poszedł w kierunku studni. Ciężkie ramię starej pompy ledwo dało się poruszyć. Woda powoli, jakby niechętnie, napełniała wiadra ustawione na podmurówce pod zagiętym w dół wylotem żeliwnej rury. Tomek sam nie wiedział jak udało mu się wnieść je na górę, mimo że, zgodnie z radą gospodarza, napełniał oba tylko do połowy. Gdyby schody miały kilka stopni więcej, chyba zostałby tam na zawsze.
Kiedy wreszcie zszedł na dół, miał ochotę rzucić wiadra u podnóża schodów, wyjść z tego ogrodu i nigdy nie wracać. Wyniesione z domu przyzwyczajenie do porządku kazało mu jednak odstawić je na miejsce. Tylko że tam stała jeszcze konewka, która przypomniała mu o kwiatach...
Po skończonej pracy musiał chyba wyglądać marnie, ale gospodarz zdawał się zupełnie tym nie przejmować.
- Mam nadzieję, że jutro przyjdziesz trochę wcześniej - powiedział tylko na pożegnanie.
Tomek miał wielką ochotę odpowiedzieć, że jutro z całą pewnością nie przyjdzie, że ma tego dosyć i żeby sobie zainstalował wodociąg, ale jakoś się powstrzymał. W końcu nie musiał otwierać tej furtki.

*

Wakacje mijały szybko. Przez kilka dni Tomek unikał co prawda jakiegokolwiek dodatkowego wysiłku, a na widok wszystkiego, co choć trochę przypominało wiadro, odwracał się z obrzydzeniem. Wkrótce jednak zaczął grać w piłkę z nowymi kolegami z podwórka i kąpać się z nimi w pobliskich gliniankach. Sporo jeździł też na rowerze po całej okolicy, odkrywając wiele ciekawych miejsc. Parę razy był z mamą w kinie, które mieściło się w centrum miasteczka. Niezależnie od tego codziennie przynosił starszemu panu dwa wiadra kryształowo czystej wody, a potem zdejmował z półki wszystkie doniczki i po podlaniu kwiatów, mdlejącymi ze zmęczenia rękami odstawiał je na miejsce. Po jakimś czasie niemal zupełnie przestał odczuwać ich ciężar. Pod koniec wakacji nawet wniesienie dwóch pełnych wiader na strome schody stało się dla niego czymś zupełnie normalnym. Bez trudu też podnosił je i wlewał wodę do wiszącego wysoko na ścianie zbiornika.

Za każdym razem, kiedy wchodził do domu, pan Serafin siedział przy swoim biurku zajęty studiowaniem grubej księgi albo pisaniem na laptopie i tylko skinieniem głowy odpowiadał na słowa powitania. Dopiero ostatniego dnia wakacji przywitał go na szczycie schodów. Był ubrany elegancko jak zawsze, ale bez laski i mimo siwizny wcale nie wyglądał tak staro, jak się Tomkowi zawsze wydawało. Bez najmniejszego wysiłku wziął od niego oba ciężkie wiadra i lekkim ruchem postawił je na podeście.
- No, wydaje mi się, że już mnie nie potrzebujesz - powiedział, uśmiechając się do chłopca jak nigdy przedtem. - Poza tym, o ile wiem, jutro zaczynasz szkołę, a ja mam pilne spotkanie z pewnym marzycielem daleko stąd. Życzę ci powodzenia i spełnienia wszystkich marzeń - dodał, wyciągając do niego rękę na pożegnanie.

Następnego dnia w drodze do szkoły Tomek zauważył, że tabliczka przykręcona do furtki zniknęła bez śladu. Wiedziony ciekawością nacisnął oporną tym razem klamkę i pchnął furtkę, która uchyliła się akurat na tyle, żeby wpuścić go do środka, i ze zgrzytem zaryła w żwirze, ledwo widocznym pod trawą porastającą ścieżkę. Stary dom w głębi ogrodu wyglądał na opuszczony od lat.

Zaraz po uroczystym rozpoczęciu roku szkolnego Grzesiek podszedł jak zwykle do Tomka i chciał go popchnąć na ścianę korytarza. Wokół zebrało się od razu kilku kolegów, wietrzących dobrą zabawę. Tomek spojrzał na Grześka, jakby się zbudził z głębokiego snu. Wyobraził sobie, że ma przed sobą duże wiadro pełne zimnej wody. Wystarczyło dobrze chwycić i trochę przytrzymać. Tylko przez chwilę. Na szczęście nie musiał go potem wnosić na schody...

"Czarownice są wśród nas" Wyd. Literatura 2017